"Źle rozumiana tolerancja"Homofobia wśród homoseksualistówautor: Pani Glebowa
Podczas dyskusji, które odbywają się na newsgrupie alt.pl.homoseksualizm często pojawiają się trzy rodzaje poglądów, które w sumie składają się na homofobię wśród homoseksualistów. Oto trzy wypowiedzi, trzy przykłady takich poglądów. Wszystkie wygłosili geje, rozmawiający z innymi gejami, zatem homofobia teoretycznie nie powinna się w nich pojawiać. Czy jednak tego nie czyni?
Rozmówca 1:
"o nie, o nie... akurat co do tego malzenstwa to nie uwazam tego za nazbyt szczesliwy pomysl by dazyc do tego oby slowo to oznaczalo takze zwiazek 2 osob tej samej plci. [...] uwazam ze nie mozna sie sprzeniewierzac tradycji w imie zle rozumianej tolerancji, rownosci a juz zwlaszcza dla poprawnosci politycznej."
Rozmówca 2 :
"No przecież pisałem. Każdy, zarówno heteroseksualista, jaki i homoseksualista ma prawo do pragnień seksualnych (z punktu widzenia człowieka). Ale trzeba też pamiętać, że jedni powinni z prawa do głośnego mówienia o tym korzystać rzadziej, niż drudzy."
Rozmówca 3 (lekarz):
"Sam jestem przeciwny adopcji ale chetnie czytam co nowego w tej sprawie sie dzieje [...] na szczescie nie mam ciagatek do macierzynstwa i nie moj ( nasz ) problem [...] Inna sprawa ktora mnie poruszyla jest reakcja dzieci na przyznanie sie nauczyciela o slubie (szczegoly na gejnecie) ..ciekawe czy takiej reakcji moznaby sie spodziewac w Polsce dzisiaj. Pewnie nie .."
Trzy osoby, trzy wypowiedzi, które łączy jedna rzecz: zdumiewająca masochistyczna odmowa samemu sobie normalności. Najbardziej zaskakuje mnie szczerze mówiąc postawa rozmówcy 3, który jest osobą bardzo inteligentną, związaną z medycyną i spodziewałbym się po nim podejścia racjonalnego: otóż homoseksualizm został skreślony z listy chorób już dość dawno temu. Co więcej, Rozmówca 1 nie protestował wtedy przeciwko sprzeniewierzaniu się tradycji w imię źle rozumianej etc.
Nie mogę się oprzeć bolesnej refleksji, że gdyby Murzyni tak się brali za walkę o swoje prawa, do tej pory mielibyśmy powszechne niewolnictwo; gdyby Polacy tak się brali za walkę o swoje prawa, mieszkałbym w Austro-Węgrach czy innych Niemczech; gdyby kobiety tak się brały za walkę o swoje prawa, do tej pory nie miałyby prawa głosu. Czy znacie jakichś Murzynów, którzy głośno żądają wprowadzenia z powrotem segregacji rasowej i zabronienia sobie wstępu do kin, teatrów, kościołów, restauracji...?
Pozwólcie, że pokrótce streszczę i rozprawię się z poglądami, symbolizowanymi przez wypowiedzi rozmówców.
Rozmówca 1: ewolucja społeczeństw musi ustąpić miejsca tradycji.
Oto kilka przykładów tradycji, które uległy zmianie:
a) nie zawsze Murzyni w USA mieli prawa obywatelskie;
b) nie zawsze ludzie jeździli samochodami;
c) nie zawsze istniało społeczne przyzwolenie na seks pozamałżeński;
d) nie zawsze przemysł był zmechanizowany;
e) nie zawsze kobietom wolno było studiować.
Wszystkie te rzeczy są w tej chwili nie tylko możliwe, ale zgoła tak "normalne", że w ogóle ich nie zauważamy. Tradycyjnie Murzyni i kobiety byli czymś poniżej przedmiotów (bo stłuczona waza mogła być drogocenna i mogło być jej żal, a kto by żałował przypadkowo zamordowanego czarnoskórego niewolnika?), istniały prognozy, że Paryż zawali końskie łajno tak, że nie da się nim poruszać, zaś kobieta z nieślubnym dzieckiem była obiektem
ostracyzmu. Komu wpadłoby w tej chwili do głowy protestować przeciwko samochodom -- machinom szatana? komputerom? studiującym kobietom?
Na stronie
http://www.alternet.org można odnaleźć odnośniki do galerii zdjęć małżeństw gejów i lesbijek w San Francisco; artykuły, które na ten temat napisali m. in. heteroseksualista-sam szczęśliwy małżonek, który oglądał na własne oczy kolejki par o orientacji homoseksualnej do urzędu miasta SF; jeden ze świeżo poślubionych gejów, jedna ze świeżo poślubionych lesbijek... Wszyscy ci ludzie są szczęśliwi w związku z nagle otwartą możliwością zalegalizowania związku dwóch osób tej samej płci. Jakie konkretnie zło można w tym znaleźć, oprócz oczywiście "występowania przeciw tradycji"?
Rozmówca 2: musimy pokazywać heteroseksualistom obraz samych siebie, który będą w stanie przyswoić.
Przeraża mnie taki pomysł. Można go rozumieć na dwa sposoby:
a) musimy się zmienić, aby dopasować się do wizji "większości"
b) musimy nałożyć maskę i pilnować, żeby spod niej wyjść, w nadziei, że "większość" pozwoli nam na dalszą egzystencję.
Otóż obie takie formy "prezentowania się" są skazane na porażkę z bardzo prostego powodu: część społeczeństwa, gdyby mogła, zabroniłaby nam w ogóle uprawiać seksu. Patrz badania CBOS. Jeżeli chcemy się dostosować do wymagań społeczeństwa wystarczy zrobić bardzo prostą rzecz: dać się "wyleczyć" Richardowi Cohenowi lub grupie Odwaga. Próba szukania kompromisu skończy się tym, czym się kończą dyskusje Korwina-Mikke z feministkami: Korwin-Mikke twierdzi, że one kastrują mężczyzn; feministki twierdzą, że ich nie
kastrują; jak wiadomo, prawda leży pośrodku, ergo feministki kastrują tylko co drugiego mężczyznę.
Otóż prawda NIE leży pośrodku. Prawda jednoznaczna nie istnieje. Dla mnie prawdą jest, że bogowie nie istnieją. Dla Osamy bin Ladena prawdą jest, że istnieje Allach oraz że jeśli ktoś w to nie wierzy, należy go natychmiast zabić. Prawda nie leży pośrodku. Być może rację mam ja. Być może rację ma Osama. Ale nie jest możliwe, jakobyśmy obaj mieli po połowie racji.
Rozmówca 1 może ten fakt ignorować, ale społeczeństwo ewoluuje, ewoluują i zmieniają znaczenie definicje. Kiedyś "matką" była kobieta, wioząca przed sobą dziecko w wózku, prowadząca je za rękę, etc. Teraz "matką" jest kobieta, która poprzedniego dnia uprawiała seks bez prezerwatywy i zapomniała zażyć tabletki antykoncepcyjnej. Kiedyś "dziecko" było odrębną istotą ludzką, którą można było przytulić, nakarmić, wysłać do szkoły. Teraz
"dzieckiem" jest kupka komórek, mniejsza od główki od szpilki. Zanikły wyrazy takie, jak "embrion", "zarodek" czy "kobieta w ciąży". W ciągu kilku lat nastąpiła w języku polskim silna zmiana znaczenia dwóch wyrazów, które, zdawałoby się, miały tradycję sięgającą początków istnienia ludzkości. Rozmówca 1 nie protestował wtedy zbyt głośno. Nawiasem mówiąc, przyzwolenie na te zmiany jest wielką porażką polskiego ruchu feministycznego, lewicy i ogólnie pro-choice.
Znam kilku (he, he) heteroseksualistów, którzy zdają sobie świetnie sprawę z tego, że geje i lesbijki uprawiają seks. Że niekiedy nie mają z kim go uprawiać, lub też w ich związku zanika początkowa chemia i wtedy posiłkują się pornografią. Że niektórzy uprawiają seks z dziesiątkami partnerów, po prostu dlatego, że mają na to ochotę. Inni zaś poszukują trwałego związku, który od małżeństwa różni się wyłącznie tym, że państwo nie wydaje nań
papierów, dyskryminując w ten sposób osoby homoseksualne. Wśród moich znajomych nie ma osób, które uważają, że homoseksualistom powinno się zakazać uprawiania seksu, leczyć ich elektrowstrząsami, lub ograniczać ich prawa obywatelskie... oprócz oczywiście samych gejów. Na przykład Rozmówcy 2.
Co możemy zrobić, aby pokazać się światu? Pokazać się światu. O wiele więcej dobrego zrobi jeden coming-out wśród znajomych z pracy/uczelni/kółka sportowego, niż udawanie, że nie istniejemy, a nawet jeśli już, to na pewno nie uprawiamy seksu. Natomiast na pewno niczego dobrego nie zrobi "robienie tego w domu po kryjomu", oprócz oczywiście zapewnienia sobie, że zapomną o nas wszystkie ugrupowania polityczne i nigdy nie uda nam się zdobyć żadnych praw. Po co prawa ludziom, których nie ma?
Rozmówca 3: adopcja gejowska nie powinna zostać wprowadzona, bo społeczeństwo zatruje dzieciom życie.
Tutaj podrzucę dwa wyniki badań niby to OT.
Polityka o chorych psychicznie:
77% ludzi deklaruje stosunek pozytywny wobec chorych psychicznie
20% ludzi deklaruje stosunek obojętny wobec chorych psychicznie
3% ludzi deklaruje stosunek niechętny wobec chorych psychicznie
45% uważa, że stosunek społeczeństwa wobec chorych psychicznie jest pozytywny
30% uważa, że stosunek społeczeństwa wobec chorych psychicznie jest obojętny
25% uważa, że stosunek społeczeństwa wobec chorych psychicznie jest niechętny
Na marginesie przypomnę, że homoseksualizm nie jest chorobą psychiczną, gdyby komuś się wydawało, że ja to sugeruję.
Porównajcie liczby. 25% uważa, że społeczeństwo jest nastawione niechętnie, ale tylko 3% *jest* nastawione niechętnie.
Mój rozmówca stwierdza, że społeczeństwo jest nastawione niechętnie wobec gejów wychowujących dzieci -> nie powinno się pozwolić gejom na adoptowanie dzieci -> rozmówca 3 *poszerza szeregi części społeczeństwa nastawionej niechętnie do gejów wychowywujących dzieci*!
Kiedy miałem 14 lat, mój ojczym -- heteroseksualny samiec -- był łaskaw narobić wielu ślicznych przekrętów, ukraść dużo pieniędzy, posługując się legitymacją służbową mojej mamy wyłudzić pieniądze i usługi (m. in. noclegi w hotelach) i zniknąć bez śladu, pozostawiając mamę z półrocznym dzieckiem, urodzonym jako wcześniak po 26 tygodniach ciąży. Mama musiała sprzedać całą biżuterię, kuchenkę mikrofalową, co droższe przedmioty z domu etc. i pracować wieczorami i nocami, aby w ogóle być w stanie zwrócić długi ojczyma i utrzymać trójkę dzieci. Mój średni brat miał 7 lat. Kto stał się ojcem tych dzieci? Gej. Konkretnie, ja.
Miałem wtedy 14 lat i byłem kompletnie nieprzygotowany do tej roli. Na szczęście pomogły nam babcie -- średni brat spędzał z babcią mnóstwo czasu. Najmłodszym opiekowała się druga babcia. Niestety nie było żadnych dziadków pod ręką, bo się im zmarło nieco wcześniej, tak więc byłem jedynym mężczyzną w życiu tych chłopców. 14-letnim mężczyzną, który rok-dwa wcześniej zdał sobie sprawę z własnego homoseksualizmu i nie znalazł absolutnie nikogo, z kim mógłby się podzielić tą informacją.
Nauczyłem się wtedy bardzo wielu rzeczy: jak mierzyć temperaturę mleka dla malucha; jak zmieniać pieluchy; co zrobić, kiedy dziecko płacze/krzyczy/sinieje/czerwienieje/nie może zrobić kupki/ma rozwolnienie... Początkowo byłem tak przerażony, że nie umiałem malucha (a wcześniaki są jeszcze mniejsze niż dzieci urodzone po 9 miesiącach!) nawet wziąć na ręce.
To cudowne maleństwo spało na fotelu, ułożone wzdłuż (główką w stronę oparcia), a ja siedziałem koło fotela i spędzałem godziny na wpatrywaniu się w to cudowne, malutkie stworzonko, tak niesamowicie bezbronne i śliczne, tak bardzo ukochane przeze mnie i tak absolutnie potrzebujące tej miłości.
To ja odbierałem maleństwo z przedszkola. To ja pomagałem mu z trudnymi zadaniami matematycznymi typu "Asia ma dwie gruszki, a Jaś trzy...". To ja uczyłem go jazdy na dziecinnym rowerku. To ja słuchałem, jak się skarży na złą panią, która się na niego uwzięła. To ja przytulałem i do tej pory przytulam go wieczorem i to ja do tej pory (maluszek ma teraz 12 lat) całuję go na przywitanie. To ja się denerwuję, że być może nie widuję go wystarczająco często, że powoli ginie między nami więź, która łączy mężczyznę i dziecko, a pojawia się ta o wiele luźniejsza więź między mężczyzną a nastolatkiem... Jednocześnie jestem homoseksualistą, o czym wie cała rodzina. Moi faceci bywali w domu, zdarzały się sytuacje, kiedy mój brat wchodził do mojego pokoju i widział, jak na przykład obejmuję innego chłopaka ramieniem, lub leżę z głową na jego kolanach. Ani razu nie wzbudziło to w nim żadnej -- w ogóle -- reakcji, negatywnej czy pozytywnej.
Brat nie wykazuje jak na razie zainteresowania dziewczynami, z drugiej strony chłopcami również nie. Załóżmy, że kiedyś okaże się, że jest gejem. I co z tego? Czy to coś złego?
Teraz wyobraźmy sobie sytuację alternatywną: wyobraźmy sobie, że moja mama nie jest w stanie zarobić wystarczająco dużo, żeby nas utrzymać. Że nie ma już w domu niczego do sprzedania. Że babcie zmarły wcześniej i nie są w stanie nam pomóc. Że ja nie chcę, odmawiam brania na siebie odpowiedzialności i pomocy przy dziecku, bo na ten przykład mam problemy z psychiką. Braciszek ląduje w domu dziecka. Oczywiście chętnie go odwiedzamy raz
w miesiącu (bo mama dużo pracuje). Rozmówco 3, wytłumacz mi, w jaki konkretnie sposób sytuacja dziecka byłaby lepsza, gdyby tak się stało. Wszyscy możecie mi to wytłumaczyć, chętnie Was wysłucham.
-----------------------
Napisałem to wszystko i teraz wypadałoby jakoś zakończyć. Otóż uważam, że podstawowym źródłem problemów homoseksualistów polskich są homoseksualiści polscy. Postawa: "zrobiłbym coś, ale..." "nie mogę sobie na to pozwolić..." "a jak się ktoś dowie..." jest podstawowym źródłem homofobii. Pogardliwe odnoszenie się do "przegiętych ciot" jest źródłem homofobii wyjątkowo obrzydliwej, bo pochodzącej od ludzi, którzy sami przez homofobię cierpią. Ukrywanie swojego homoseksualizmu jest nie tylko tchórzostwem, jest
świadomym przyzwoleniem na utrzymanie obecnego status quo. Rozwiązanie tych problemów nie leży w udawaniu, że jesteśmy aniołkami, ani w rezygnowaniu z przysługujących nam praw. Nawet, jeśli pranie mózgu zostawiło w naszej psychice tak silne ślady, jak w psychice Rozmówcy 1 (którego wypowiedź możnaby śmiało pomylić z wypowiedzią Romana Giertycha), nie zwalnia nas to z obowiązku (nie: prawa) myślenia. Jesteśmy gejami, lesbijkami i biseksualistami, to prawda. Ale przede wszystkim jesteśmy ludźmi i przez to zasługujemy na równość wobec prawa, na możliwość legalizacji związku cywilnego*, adopcji, uprawiania seksu tak samo, jak zasługują na to heteroseksualiści. A jak się komuś to nie podoba, to niech swoje niezadowolenie wyraża w domu po kryjomu.
* dlaczego cywilnego: otóż Kościół jest instytucją, przynależność do której jest ochotnicza. Jako taka instytucja ma prawo narzucać swoją "door selection" i swoje zasady. Natomiast państwo ma obowiązek traktować obywateli tak samo. Chociażby dlatego, że tak mówi Konstytucja. Która obowiązek ten łamie już po chwili, definiując małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny i nadając małżeństwom przywileje, których nie są w stanie uzyskać osoby, którym małżeństwo się uniemożliwia.