PWGay

Politechnika Warszawska w kolorach tęczy
Dzisiaj jest 19 mar 2024, o 10:01

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
Nieprzeczytany post: 29 lis 2004, o 02:11 
Offline
Emanacja Pi i Sigmy
Awatar użytkownika

Rejestracja: 28 lis 2003, o 14:54
Posty: 2060
"Dire Straights"
wersja beta tłumaczenia artykułu "Dire straights" ze strony WWW Washington Monthly
za http://www.washingtonmonthly.com/features/2004/0404.rauch.html

Dire Straights

Dlaczego wyjęcie małżeństw gejowskich spod prawa podkopie całą instytucję małżeństwa.

W 1995 r., niecałe dziesięć lat temu, mój ojciec radził mi żebym przestał pisać o małżeństwach homoseksualnych. Jakiekolwiek są moje racje, mawiał, sam pomysł jest tak nierealny, tak odległy, że trucie o nim wyglądałoby niedorzecznie. „Się nie zdarzy” mówił. I w tamtych czasach nie szedł bym z nim o zakład. Ale przez ostatnie dziewięć miesięcy świat zmienił się o 180 stopni. Najpierw Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych odwołał stanowe zakazy sodomii, w widowiskowy sposób podkreślając godność par gejowskich. Następnie Sąd Najwyższy stanu Massachusetts orzekł, że poczynając od maja małżeństwa homoseksualne będą w tym stanie legalne. San Francisco, ewidentnie rzucając wyzwanie prawu stanowemu, zaczęło wydawać akty małżeństwa parom homoseksualnym. Parę innych miast, chociażby i przelotnie, uczyniło to samo. Prezydent Bush apelował o zmiany w konstytucji USA które zabraniałyby małżeństwa homoseksualnego. W całym kraju, ludzie po obu stronach debaty nie mogą się otrząsnąć z szoku kulturowego, jakby dostali obuchem w głowę.

Pomiędzy tym wszystkim, niektórzy, poszukując kompromisu trzymają się czegoś, co uważają za rozwiązanie pośrednie. Po cóż upierać się przy małżeństwie homoseksualnym, z całym kulturalnym i religijnym bagażem jaki niesie ze sobą słowo„małżeństwo”? Zamiast tego, dajmy gejom i lesbijkom niektóre z prawnych korzyści małżeństwa, może w perspektywie nawet wszystkie, ale pod innym szyldem. John Kerry, kandydat demokratów na prezydenta, mówił głosem większości obywateli, gdy oponował przeciwko małżeństwom par homoseksualnych jednocześnie popierając umowy cywilne). To niewątpliwie jest jakieś rozwiązanie… prawda?

Niestety nie. Stronnicy umów cywilnych zasługują na pochwałę, za swój trud zaspokojenia prawnych potrzeb par homoseksualnych /pozostających w trwałym związku; a niewątpliwie z punktu widzenia gejów lepsze programy związków partnerskich niż nic. Ale pomyślcie przez chwilę o zdjęciach napływających z San Francisco, o zdjęciach ukazujących niepohamowaną radość par gejowskich zawierających małżeństwo – nie umowę cywilną, tylko małżeństwo. Ani tak gwałtowne reakcje, ani żadna euforia nie miały miejsca, podczas przełomu jakim było zaakceptowanie przez Vermont w 2000 r. umów cywilnych. Wszyscy – nowożeńcy, ich rodziny i przyjaciele jak i taksówkarze, demonstracyjnie trąbiący czy też drwiący w głos, a co za tym idzie i ludzie obserwujący całość w telewizji – wszyscy instynktownie i silnie czuli że w małżeństwie jest coś specyficznego, coś niepowtarzalnego.

To słuszne przeczucie. Nie ma nic porównywalnego z małżeństwem i majstrowanie przy nim to niebezpieczna zabawa. Umowy cywilne, czy też inne formy partnerstwa nie będące małżeństwem, nie dadzą gejom i lesbijkom podstawowych korzyści społecznych, jakie ono daje, nawet jeżeli zapewnią porównywalne korzyści prawne. Konserwatyści mogą dyskutować że zezwalajac na małżeństwa homoseksualne zagrozimy małżeństwu heteroseksualnemu. W rzeczywistości bardziej prawdopodobnym jest, że to tworzenie alternatywnych rozwiązań, jak na przykład umowa cywilna, nadweręży instytucję małżeństwa. Tylko małżeństwo się sprawdza, za równo dla gejów jak i dla całego społeczeństwa. Tylko małżeństwo to małżeństwo.

Most Brookliński inżynierii społecznej

Dal większości ludzi wejście w związek małżeński, szczególnie za pierwszym razem, to bardzo ważna decyzja. Nie dla wszystkich: niektórzy składają przysięgę w Las Vegas – tak dla żartu. Ale dla większości pobranie się to wydarzenie zmieniające całe życie, które rozgranicza jego dwa ważne etapy. Dlaczego niby małżeństwo jest takie znowu ważne? Po części dlatego, że składana obietnica jest niezwykła. Ta odpowiedź jednakże prowokuje kolejne pytanie. Dlaczego ludzie tak poważnie traktują tę obietnicę? Prawo coraz to bardziej ułatwia dwojgu młodych pobranie się: bez zbędnych pytań, bez zgody rodziców, bez wykładania pieniędzy. Rozwód też jest co raz łatwiejszy. Zgodnie z dzisiejszym ustawodawstwem, młodzi ludzie mogliby się od niechcenia pobierać i rozwodzić co pół roku, jak gdyby wymieniali towar. Jednak tego nie robią. Zazwyczaj ludzie oczekują, że małżeństwo będzie zwieńczone wychowaniem dzieci, a bycie rodzicem to niewątpliwie niebanalna sprawa. Nie mniej jednak, nawet ludzie którzy z tych lub innych powodów nie mogą lub nie chcą mieć dzieci też poważnie traktują małżeństwo. A więc nadal pozostają pytania. Dlaczego postrzegamy decyzję o małżeństwie jako tak przełomową? Co nadaje tej instytucji taką mistyczną siłę?

Sądzę, że odpowiedź zawiera się w dwóch słowach: oczekiwania społeczne.

Gdy dwoje ludzi staje prze ołtarzem czy stawia się w urzędzie, to stają nie tylko przed obecnym tam urzędnikiem czy kapłanem, ale przed całym społeczeństwem. Zawierają porozumienie nie tylko ze sobą, ale z całym światem i to porozumienie mówi: „My, jako para, ślubujemy razem założyć dom, troszczyć się o siebie nawzajem i, być może, wychować razem dzieci. W zamian za tą obietnicę wzajemnej troski oczekujemy, że Wy, społeczeństwo, będziecienas widzieć już nie tylko jako dwie osoby, lecz jako połączoną parę, rodzinę, zapewniając nam specjalne przywileje i status który niesie ze sobą tylko małżeństwo. My, jako para, będziemy się nawzajem wspierać. Wy, społeczeństwo, będziecie wspierać nas. Oczekujecie że będziemy zawsze sobie oddani i pomożecie nam te oczekiwania wypełnić. Będziemy się starać z całych sil, póki śmierć nas nie rozłączy”

W każdym małżeństwie oczekiwania społeczne są trzecią, niewidzialną stroną związku. Przyjaciele, sąsiedzi, rodzice i pozostała rodzina zarzucają nowożeńców gratulacjami i życzeniami wszelkiej pomyślności, ale za ich radością kryje się niemy nakaz: „Bądź dobrym mężem, dobrą żoną. Liczymy na Ciebie”. Para jest oplatana siecią oczekiwań, że będą razem spędzać noce, razem odwiedzać znajomych, razem prowadzić dom. Zachowanie to pomaga stworzyć między nimi więzy i sprawia że czują się za siebie odpowiedzialni. („Jest pierwsza nad ranem. Czy wiesz gdzie jest Twój małżonek?” Najprawdopodobniej tak) Małżonkowie, mąż czy żona, zawsze są pierwszymi do których się dzwoni jeżeli partner jest w kłopotach, i wiedzą, że oczekiwana reakcja to rzucić cokolwiek się robiło i uporać się z problemem.

Ślub to nie tylko wydarzenie towarzyskie; to cała społeczna technologia. Niewiele osób (na przykład moja siostra) wydaje prywatne weselne, zapraszając co najwyżej garstkę gości, ale nawet w najskromniejszym ślubie udział biorą trzy a nie dwie osoby. Dwoje ludzi nie może się pobrać sam na sam. Muszą się pobrać w obecności duchownego lub urzędnika – kogoś służącego za oczy i uszy społeczeństwa. Pod tym względem – wszystkie śluby są publiczne. Jeżeli dwie osoby wymienią przysięgę małżeńską w lesie, sam na sam, to tak naprawdę się nie pobrali. Oczywiście większość ślubów to dużo więcej niż tylko ceremonia – to wielkie wydarzenie. Młodzi zapraszają najważniejsze w swoim życiu osoby – przede wszystkim z rodziny – które częstokroć jadą specjalnie z drugiego krańca kraju czy świata. Para chce potwierdzić swoje oddanie nie tylko w swojej, ale i w obecności najważniejszych dla nich osób. W domyśle mówią sobie nawzajem: „Wszyscy tu zebrani – moja rodzina, przyjaciele jak i Twoi bliscy – słyszeli moją przysięgę. To znaczy, że biorę na poważnie to, co powiedziałem.” Jednak często to rodzice, a w szczególności matki, chcą naprawdę dużego wesela. Duma jaką czerpią ze ślubu swoich dzieci jest jeszcze jednym subtelnym, no może nie aż tak subtelnym, sposobem powiedzenia: „Mamy swój udział w tym związku”. Setka świadków, może i pięćset, wszyscy słyszą jak para wyraża swoje oddanie. Obecność gości, ich radość, uśmiechy i westchnienia, znaczą dzień ślubu jako rytuał przejścia. Przysięga jest pieczętowana łzami matek siedzących w pierwszym rzędzie, łzami które obwieszczają pobierającej się parze i całemu światu: „Ta obietnica jest ważna. Ta obietnica nie ma sobie równej.”

Po ślubie społeczeństwo demonstruje swoje zainteresowanie i uznanie w niezliczonej ilości mniejszych gestów. Od tego momentu zaproszenia są wystawiane dla dwóch osób a nie jednej. Obyci ludzie nie zapomną przesłać „Pozdrowienia dla męża” czy też zapytać „Jak się miewa żona?” – kurtuazyjne przypomnienie, że w oczach reszty świata jest się z kimś połączonym. Jeżeli dzieje się coś niedobrego, udział społeczeństwa jest delikatnie wzmagany poprzez wyrażanie swojego zainteresowania sprawą, a nawet poprzez plotki („Jak ona może jeszcze wytrzymywać z Frankiem, tym zdradzającym ją draniem?”). Przyjęcia z okazji rocznic są okazją, żeby przyjaciele i rodzina zebrali się i świętowali nienaruszony stan małżeństwa (bez zadawania niedelikatnych pytań). Magia małżeństwa polega na tym, że otula ono każdy związek gęstą siecią oczekiwań społecznych i wykorzystuje setki nieformalnych mechanizmów aby te oczekiwania wzmocnić.

Po co tak rozwinięta sieć obrządków i oczekiwań? Po co tworzyć z małżeństwa odpowiednik Mostu Brooklińskiego w inżynierii społecznej? Odpowiedź jest jasna. Poświęcenie życia na wspieranie i troskę o inną osobę jest trudne. Niektóre pary romantycznie trwają w swej miłości cały czas i tym lepiej dla nich. Niektórym oddanie i wyrzeczenie się swoich potrzeb przychodzi łatwo. Jednakże większości zwykłych śmiertelników miłość i altruizm nie zawsze wystarczają. Tam gdzie nie starcza miłości, zaczyna się rola społeczeństwa. Społeczeństwo – jak nie chcemy zawieść naszych rodziców, teściów i przyjaciół, rola statusu społecznego, potrzeba utrzymania reputacji – to niekoniecznie sprawi ze małżeństwo będzie łatwe, ale dla wielu z nas będzie ono dzięki temu łatwiejsze. Poprzez przypomnienie czym ich małżeństwo jest dla ich bliskich, społeczeństwo przypomina małżonkom w ciężkich okresach jak wiele dla siebie znaczą. Właśnie dlatego jest całkowicie uzasadnione, że pary małżeńskie cieszą się poważaniem. Robią coś trudnego i robią to nie tylko dla siebie i swoich dzieci, ale dla dobra całego społeczeństwa. Społeczeństwo ma wobec nich dług.

Żeby właściwie funkcjonować, małżeństwo musi być rozumiane jako specjalne poświęcenie i wyjątkowy okres życia. Narzeczeni muszą czuć, że gdy wygłaszają przysięgę to nie cytują poezji, tylko przekraczają pewną granicę. Aby to osiągnąć, małżeństwo musi być jasno zdefiniowane, wyjątkowe i uniwersalne. Nie możemy udostępniać specjalnego statusu małżeństwa, jeżeli nie wiemy kto się pobiera. Nie zachowamy mistyki małżeństwa, jeżeli będzie ono tylko jednym z wielu środków w jaki ludzie wyrażają sobie sympatię lub sposobem na połączenie kont bankowych. No i nie obronimy instytucji małżeństwa, jeżeli tylko wybrani ludzie mogą się pobierać. Jeżeli chcesz zaszkodzić małżeństwu, rozmyj jego granice, otocz konkurencyjnymi rozwiązaniami i skomplikuj wyjątkami i wyróżnieniami. A skoro już przy tym jesteśmy, rozdziel prawa od obowiązków. Jednym daj przywileje małżeńskie bez konieczności składania Wielkiej Obietnicy, a innym wszelkie obciążenia małżeństwa bez udzielania specjalnego statusu. I w ten sposób dotarliśmy do „odchudzonego” małżeństwa

Małżeństwa wolnorynkowe.

O programach partnerskiego gospodarstwa domowego, jak są ogólnie nazywane (choć co bardziej podobne do małżeństwa często są określanie mianem umów cywilnych), trudno mówić bez zagłębiania się w szczegóły , ponieważ przybierają wiele różnych form. I właśnie to, pośród innych problemów z takimi programami, najbardziej je różni od małżeństwa: małżeństwo to standardowy zestaw określonych reguł, które wszyscy znają i akceptują, podczas gdy programy partnerskiego gospodarstwa domowego mogą być czymkolwiek, zależnie od tego, kto dany program popiera. Czym różni się partner od, powiedzmy, współlokatora? Nie ma jednej definicji. Aby poradzić sobie z tym problemem, dwa stany i ponad 50 miast i hrabstw ustaliło różnego rodzaju rejestry związków partnerskich. Jak donosi Kampania na Rzecz Praw Człowieka, w niektórych przypadkach – nie wszystkich ponieważ, jak już było powiedziane, nie ma żadnego standardu – te rejestry zezwalają „parom tej samej płci na uzyskanie pewnych praw i przywilejów tradycyjnie zarezerwowanych dla małżeństw, takich jak wizyty w szpitalu i więzieniu, urlopy wychowawcze, i pewne prawa rodzicielskie”. Pracodawcy mogą zgodzić się na traktowanie wpisu do takiego rejestru, tam gdzie jest to możliwe, jako dowodu na bycie w związku. Mogą też ustalić własne zasady. Vermont i Kalifornia ustanowiły szeroko zakrojone programy związków partnerskich, które bardzo przypominają małżeństwo, chociaż nie nadają wielu z przywilejów o zasięgu federalnym. Aby rozwiązać taką uznawaną przez stan umowę cywilną trzeba, tak jak w małżeństwie, postępowania rozwodowego. Z drugiej strony, wiele programów partnerskich może być rozwiązanych praktycznie w oka mgnieniu, czasami z powodu zachcianki tylko jednego z partnerów. Aż do niedawnej nowelizacji Kalifornijskiego programu, każda ze stron mogła samodzielnie wysłać pocztą formularz o treści „Ja, niżej podpisany, oświadczam że Były Partner ____ i ja nie pozostajemy już w Związku Partnerskim” Żadnych opłat, wystarczy polecony.

A więc mamy tu spore spektrum. Wiele układów może być „odchudzonym” małżeństwem. Praktycznie jedyną rzeczą, która nim niepodważalnie nie jest, to, w rzeczy samej, małżeństwo. Jakkolwiek program partnerskich gospodarstw domowych przypominałby prawnie oryginał, nigdy go nie zastąpi. Dzieje się tak dlatego, że małżeństwo to więcej niż zbiór różnych korzyści które przypadkiem są wygodnie połączone. Ma dodatkową wartość, ponieważ wraz z nim trzeba unieść ciężar społecznych oczekiwań, że małżonkowie będą sobie oddani. Każdy wie ze po parach małżeńskich trzeba oczekiwać że będą się wspierać. Czy ludzie będą wiedzieć czego mają oczekiwać od związków partnerskich, tego nowomodnego wynalazku aktywistów politycznych i działów zasobów ludzkich? Odchudzone małżeństwo może wiązać mocą równą małżeństwu, albo może mieć tylko jej część, albo w ogóle jej nie mieć, zależnie od tego jak serio podchodzi do niego społeczeństwo i partnerzy. Jeżeli chodzi o mnie to nie wyobrażam sobie żeby moja matka miała szlochać z radości i ulgi mówiąc „Bogu dzięki, Jon wreszcie znalazł sobie partnera do gospodarstwa domowego.”

WOM - Pakt „Wszystko Oprócz Małżeństwa”

Umowy cywilne oczywiście są zachęcające dla wielu grup. Wielu umiarkowanych i liberałów popiera programy partnerskiego gospodarstwa domowego, nie dlatego że sprzeciwiają się małżeństwom homoseksualnym, lecz ponieważ martwią się iż kraj może jeszcze nie być gotów na jego przyjęcie, szczególnie w roku wyborów prezydenckich. Wielu widzi to też jako sytuację przejściową w drodze do małżeństwa homoseksualnego. Spoglądam na ich stanowisko z pewną dozą sympatii. Jeżeli jedyną alternatywą dla par gejów i lesbijek byłby związek partnerski lub nic, niewątpliwie wybrałbym związek. Ale mówię to z niepokojem. Dla gejów i lesbijek związki partnerskie i im podobne rozwiązania są jak siedzenie z tyłu autobusu, jak przyklejona do każdego związku tej samej płci plakietka oznaczająca odmienność i niższość.

Co więcej, wiele osób o umiarkowanych poglądach, które postrzegają związki partnerskie propozycję kompromisową, nie dostrzega, że pakt WOM (Wszystko Oprócz Małżeństwa) będzie miał, a właściwie ma poważne skutki uboczne dla małżeństwa. W rzeczy samej, istnieje też grupa, która popiera związki partnerskie po części dlatego, że rozumieją jaki potencjał podkopania wyjątkowego statusu małżeństwa mają takie połowiczne rozwiązania. Nie sprzyjają małżeństwu. Postrzegają je jako skostniałe, jeżeli są libertynami, archaiczne, jeżeli radykałami, patriarchalne, jeżeli feministkami, a często jako wszystkie powyższe razem. Większość z nich powiedziałaby, że małżeństwo przedstawia zbyt wąski model tego co może stanowić rodzinę. Przywileje małżeństwa, specjalny status jaki posiada – właśnie temu się przeciwstawiają. Ruchy popierające alternatywne do małżeństwa rozwiązania chcą aby rząd przestał przebierać i wybierać w typach związków i stylów życia i traktują programy związków partnerskich – zarówno dla homo- jak i heteroseksualistów – jak nogę wsadzoną w otwarte drzwi. Co jeżeli, zamiast podejmować decyzję czy przekroczyć graniczę jaką ustanawia ci społeczeństwo (małżeństwo), mógłbyś przechodzić z jednego układu do innego, podczas gdy społeczeństwo dostosowywałoby się do wszelkich granic jakie sam byś sobie ustanawiał? Czyż nie przyjemnie byłoby móc zatrzymać się wpół drogi? Dostać ubezpieczenie społeczne, bez obiecywania „póki śmierć nas nie rozłączy”? Właściwie sporo osób, hetero i homo, chętnie zatrzymałoby się wpół drogi; a bardziej dosadnie – załapało się na darmową przejażdżkę. Historycznie przez większość czasu społeczeństwo było wystarczająco sprytne i im odmawiało.

Związki partnerskie nie stanowiłyby takiego zagrożenia dla małżeństwa, jeżeli z ich korzyści mogłyby korzystać tylko osoby homoseksualne, które oprócz tego nie mogłyby się pobierać. Tyle o ograniczeniach dostępu do korzyści. A czy jest to możliwe? Ogólnie rzecz biorąc, odpowiedź brzmi: nie. Powiedzmy że jesteś szefem działu zasobów ludzkich w korporacji. Twoja firma ustanowiła program partnerski dla par homoseksualnych. Pewnego dnia przyjmujesz delegację heteroseksualnych pracowników, być może nawet związkową. Twierdzą że mają partnerów, ale tak się składa, że nie są po ślubie. Też chcą korzyści związków partnerskich.

„Cóż” – odpowiadasz – „zawsze możecie się pobrać.”

Oczywiście masz rację. Ale czujesz, że stąpasz po kruchym lodzie. Odpowiedź – wiesz, że nadchodzi – jest pełna oburzenia: „Jakim prawem dyktujesz nam jak mamy postępować w życiu prywatnym? Czy to znaczy, że aby być równo traktowanym, mamy tu siedzieć i tłumaczyć wszystkie przyczyny, dla których postanowiliśmy się nie pobierać?” Chyba widzisz dokąd zmierza ta rozmowa. Geje i lesbijki tracą przywileje partnerskie albo, co bardziej prawdopodobne, heteroseksualiści je zyskują.

Nie inaczej mają się sprawy w sektorze publicznym. Politycy pracują na głosy, a większość głosów w Ameryce należy do heteroseksualistów. Jeżeli udzieli się jakiś korzyści homoseksualistom, heteroseksualiści też będą się ich domagać, a jest ich dużo więcej. Pomyślcie o rachunku politycznym. Po lewej reformatorzy popierający alternatywy małżeństwa. Po środku, heteroseksualiści bez ślubu, którym podoba się pomysł dodatkowych korzyści (no bo czemu nie?) Najpewniejszą drogą do zdobycia i utrzymania programów związków partnerskich dla par gejowskich jest zapewnienie w tym układzie udziału heteroseksualnej większości. Prawicy zależy zaś przede wszystkim na niedopuszczeniu do małżeństw homoseksualnych.

Nic dziwnego więc, że większość programów związków partnerskich w Ameryce - około dwóch trzecich, jak podaje monitorująca publiczne i prywatne programy Kampania na Rzecz Praw Człowieka - jest skierowana za równo do par tej samej co i przeciwnej płci. Pod koniec 2002 r. dziewięć stanów, dystrykt Kolumbia oraz 140 samorządów i innych lokalnych agencji rządowych oferowało programy związków partnerskich (zawierające przynajmniej ubezpieczenie zdrowotne); 70 procent tych programów było kierowanych za równo do par homo- jak i heteroseksualnych. Spośród 500 największych firm z listy pisma Fortune 154 oferowało programy dla związków partnerskich, z których niewiele ponad 60 procent było otwartych dla par heteroseksualnych. Kampania na rzecz Praw Człowieka uważa że liczba pracodawców, oferujących ubezpieczenie zdrowotne w ramach takich programów, od 1999 rośnie co roku o około 20 procent i około dwie trzecie programów obejmuje też heteroseksualistów.

Co więcej, jak to bywa pod wpływem nacisków politycznych, niektóre z sądów terytorialnych przyjęły „ordynacje równych korzyści”, które stanowią, że programy związków partnerskich winny być „niedyskryminujące” (czyli obejmować też heteroseksualne pary), a większość zarządzeń administracyjnych i orzeczeń sądowych też przychyla się w tym kierunku. W 1996 r. w Oakland (Kalifornia) sporządziło program partnerski dla pracowników miejskich - wyłącznie gejów i lesbiek. Miasto starało się bronić swoich racji ale w końcu zostało zmuszone objąć programem też heteroseksualistów, po tym jak stanowy pełnomocnik rządu ds. pracy i zatrudnienia orzekł, że wykluczenie ich stanowi bezprawną dyskryminację. Tak samo w Santa Barbara radca prawny miasta zaopiniował, że przyznawanie korzyści tylko gejom i lesbijkom jest nielegalne i miasto rozszerzyło swój program tak, aby obejmował też pary heteroseksualnie nie będące małżeństwem.

Wraz z tym jak mnożą się, tracąc swoją egzotykę, programy związków partnerskich, co raz więcej heteroseksualistów będzie do nich przystępować. Według Kampanii na Rzecz Praw Człowieka liczba osób na listach wypłat funduszy zdrowotnych rośnie o jeden procent, gdy program obejmuje tylko gejów i lesbijki ale o trzy procent, jeżeli mogą z niego korzystać też pary heteroseksualne, co sugeruje że około dwóch trzecich uczestników to heteroseksualiści. Nie powinno to dziwić. Jest ich o wiele więcej niż homoseksualistów. Wiec to o czym dyskutujemy to nie teoretyczna równia pochyła prowadząca nas do „odchudzonego” małżeństwa. Już się po niej ześlizgujemy, tu i teraz.

Ocalenie oddanych

W odpowiedzi konserwatyści mogliby rzec: „Racja! Jest tylko jedno rozwiązanie. Zlikwidowaćć programy związków partnerskich. Jedyny sposób na ochronienie małżeństwa to: żadnego małżeństwa homoseksualnego, żadnych związków partnerskich, nic. Geje i lesbijki muszą sobie jakoś inaczej radzić”. Nie najlepsze rozwiązanie. Nawet gorsze.

Związki partnerskie to nie jedyny konkurent małżeństwa, nawet nie najważniejszy. Konkubinat – dostępny za równo dla homo-, jak i heteroseksualistów – jest powszedniejszy i bardziej destabilizujący. Jeżeli odmówimy parom homoseksualnym prawa do małżeństw i do zawierania związków cywilnych, będą po prostu żyły razem bez małżeństwa, tak jak to czyni wiele teraz, jednocześnie słusznie zdobywając co raz większe uznaniem społeczeństwa. Razem będą chodzić na świąteczne imprezy w pracy, razem meblować mieszkanie, razem się bawić i być może razem wychowywać dzieci. Wszystko to będzie umacniało pozycję konkubinatu jako szanowanej alternatywy małżeństwa, w wielu miejscach jemu równoważnej. Z czasem, kiedy społeczeństwo uzna status nieślubnych, oddanych sobie, par osób tej samej płci, obyczaje i prawo zaczną zapewniać konkubentom wiele z dobrodziejstw małżeństwa, tyle że bez potrzeby formalizowania związku, bez odpowiedzialności prawnej czy kłopotliwego rozwodu. Wiele par heteroseksualnych, w tym wiele posiadających dzieci, nie będzie posiadać się ze szczęścia, mogąc przystać na taki układ. Właśnie taki trend obserwuje się w Kanadzie i wielu państwach europejskich, gdzie prawne i społeczne granice między konkubinatem i małżeństwem szybko ulegają rozmyciu.

Ruchu w kierunku akceptacji par osób tej samej płci nie da się już zatrzymać. Obecnie naglące jest pytanie czy zachować błogosławieństwo społeczne dla małżeństwa czy udzielić go innym rozwiązaniom – „odchudzonemu” małżeństwu lub akceptowanemu przez społeczeństwo konkubinatowi albo, najpewniej, obu tym opcjom. W Ameryce już teraz jeżeli chcesz się z kimś związać, możesz, w zależności od tego gdzie pracujecie i mieszkacie, wybrać konkubinat, pracownicze lub stanowe programy związków partnerskich, małżeństwo lub małżeństwo „konwentowe” (odmianę małżeństwa, które trudniej zawrzeć i trudniej rozwiązać). W tym tempie małżeństwo może łatwo stać się tylko jedną z wielu opcji dostępnych w menu stylów życia, jak czekoladka w bombonierce. Może nawet stać się staromodnym skansenem. „Och, wybraliście tradycyjne małżeństwo? Czyż to nie urocze!”

Małżeństwo to trwała instytucja i przetrwa w ten czy inny sposób nawet w świecie pączkujących alternatyw. Wydaje się jednak niezaprzeczalnym, że wspieranie zbioru konkurentów nie przysłuży się małżeństwu, szczególnie jeżeli konkurenci oferują większość z korzyści i mniejsze zobowiązania. Jeżeli samozwańczy obrońcy małżeństwa będą trzymać się kursu utworzenia z małżeństwa tylko jednej w wielu „możliwości partnerstwa” (i nie koniecznie tej najatrakcyjniejszej), to spojrzą kiedyś wstecz, zastanawiając się cóż też sobie wyobrażali podkopując instytucję małżeństwa, aby je chronić przed homoseksualistami.

Oczywiście jest inna droga rozwoju, taka która wzmacnia unikalny status małżeństwa, zamiast go rozkładać. Pozwólmy się wszystkim pobierać.

Jonathan Rauch jest na etacie pisarza w Brookings Institution. Ten artykuł jest zaczerpnięty z jego książki „Małżeństwo homoseksualne: Dlaczego jest korzystne dla gejów, korzystne dla heteryków i korzystne dla Ameryki”, kwiecień 2004, Times Books.


Ostatnio zmieniony 31 gru 2008, o 01:29 przez 7z9, łącznie zmieniany 2 razy
Wstawienie treści artykułu


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Przejdź do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group