Ktokolwiek wiedział, ktokolwiek wie....
Makarona wyjście z szafy (lub innego dowolnego schowka na seksualność). Coming out - suche fakty. Dobra, może z jednym morałem na końcu
Nie będę Was przynudzał długim wstępem, więc powiem tylko, że w chwili obecnej mam 27 lat – tak, żeby było się łatwiej zorientować w opowieści. Wydarzenia – niektóre – poznajemy niechronologicznie gdyż......
Pierwszy dowiedział się brat. W jakiś sposób – młode to było i wścibskie – wyszperał homo-fotki na komputerze. Prze bite pół roku nie odezwał się do mnie słowem. Nie pomogły prośby i groźby rodziców, pytania o co chodzi, moje prywatne śledztwo – nie domyślałem się – nic, ściana/mur/zero odpowiedzi. Przez pół roku egzystowaliśmy w tym samym mieszkaniu, wymieniając teksty w stylu: "Wziąłeś klucze? Będę później. Kup chleb". Z drugiej strony nie powiedział też rodzicom, że te zdjęcia znalazł. Po prostu było tak, jakby chciał to sam przetrawić. Po pół roku nagle mu przeszło, relacje wróciły do normy, ale nadal nie wiedziałem, o co mu chodziło.
Mamie powiedziałem jako pierwszej – brat już wiedział, tylko ja nie wiedziałem, że wie - miałem 22 lata (chyba). Byliśmy tylko we dwoje w domu; pokazałem jej sms’a, którego dostałem od chłopaka, z którym akurat byłem bliżej. Rozmowy prawie nie było, ale następnego dnia mama poszła do kościoła. Nie jest za bardzo religijna, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z powodu, dla którego poszła akurat wtedy.
Po – około – 1,5 roku powiedziałem bratu. Byłem bardzo zaangażowany w związek; rodzice na wczasach, więc z moim zaplanowaliśmy spędzenie weekendu u mnie. Brata miało nie być, ale zapowiedziałem mu, że jeśli wróci wcześniej, to żeby się nie zdziwił, jeśli zastanie mnie z moim facetem. Powiedział wtedy, że wie, bo „znalazł zdjęcia pedałów” i było po rozmowie. Wrócił w trakcie weekendu i siedział zamurowany w swoim pokoju.
Mój związek się rozwijał i pod presją mojego – tak, ja byłem mniej natarczywy:( - doprowadziłem do spotkania między nami a moją mamą. Ojca nie informowaliśmy, brat nie wyraził ochoty. Rozmowa była sztywna, mama starała się, ale padło kilka typowo heretyckich pytań w stylu „czy wam jest ze sobą dobrze”, etc.
Pozostawał ojciec i sumie nie wypadało tego ciągnąć dłużej, bo i tak kiedyś się dowie, a zawsze był niezadowolony, gdy dowiadywał się o czymś ostatni. Dodatkowo wolałem, żeby dowiedział się ode mnie, niż - na przykład - od kolegi z pracy, który zobaczyłby nas całujących się na ulicy. Wiedziałem, kiedy ma wolne, mama była w pracy, brat na uczelni. Przyjechałem do rodziców, tata wiedział, że chcę pogadać. Jak na ironię, zamiast siąść i pozwolić mi dojść do głosu przygotowywał obiad, sprzątał, etc. No, byłoby mi dziwnie wyoutowywać się, gdy on patroszy ziemniaka, więc czekałem choć szlag mnie trafiał. Wreszcie siedliśmy i powiedziałem w czym rzecz. Zadał dwa pytania: czy mieszkam ze swoim partnerem w moim mieszkaniu i czy może wizyta u seksuologa by coś dała. Odpowiedziałem, że jemu raczej też by wizyta u seksuologa orientacji nie zmieniła. Pomilczeliśmy chwilę, zapytałem, czy ma jakieś pytania. Nie miał, więc kulturalnie się pożegnaliśmy i pojechałem do nas jego zostawiłem z jego przemyśleniami, żeby to sobie poukładał.
W sumie wyoutowanie się to jedno, a ułożenie sobie stosunków z rodziną po „out’cie” to drugie. O ile z mamą nie było potem większych problemów, to jeśli chodzi o brata i tatę, to temat nie był poruszany a wszelkie próby zorganizowania wspołnego „obiadu” nie były podejmowane.
W końcu sprawa stanęła na tym, że albo następnym razem przyjdę z nim, ale nie przyjdę wcale. Przyszliśmy obaj. Atmosfera była dosyć sztywna, tzn. ze strony ojca i brata. Kolejne spotkania wyglądały już za każdym razem mniej oficjalnie, a w końcu doszliśmy do wspólnych świąt, etc. W chwili obecnej rodzice nie mają – mam nadzieję żadnych problemów (tak to wygląda), a z bratem rozumiemy się jak nigdy dotąd.
Mam wrażenie, że prawie „bezbolesne” przejście z rodziną spowodowało, że z innymi osobami poszło mi już łatwiej. W chwili obecnej wiedzą wszyscy bliscy znajomi, cały mój rok z byłych studiów + jeszcze kilka osób, które oberwały rykoszetem.
Na zakończenie dodam, że dużo – jeśli chodzi o wyoutowanie i moje obecne podejście do kwestii „czy i komu powiedzieć” – zawdzięczam swemu ówczesnemu chłopu. Teraz wychodzę z założenia, że im więcej osób o tobie wie, tym mniej może ci zaszkodzić. Co nie znaczy, że czasem nie jest dobrze się zastanowić, czy akurat ‘ta’ osoba jest warta, by wiedzieć.
Jeśli ktoś ma pytania, służę.
Kreślę się,
Makaron. /podpis elektroniczny/
Ostatnio zmieniony 29 gru 2008, o 23:56 przez 7z9, łącznie zmieniany 2 razy |
Wstawienie treści artykułu |
|